Jej ciało było gibkie i śmiercionośne, ciasne we wszystkich właściwych miejscach i długie. Wchodząc do pokoju, miała zdecydowany wygląd kota, jej kroki były pełne wdzięku, siła mięśni. Nie było w niej nic, co nie byłoby kobiece, emanowała zmysłową chwałą kobiety, ale była równie zabójcza, co piękna. To właśnie sprawiło, że chcieli jej.
Skóra jej stroju ściśle przylegała do jej ciała i zarysowywała ją w najbardziej zdumiewający sposób. Dekolt sięgał do pasa, odsłaniając piersi, ale nie sutek. Klamry i zapięcia, całe w kolorze jasnego chromu, sprawiały, że świetnie się z nią droczyła, gdy szła. Nogi i biodra, jakby były namalowane, pokazywały każdy ruch, jaki dodała do kroku.
Była, według wszystkich relacji, jakie ktokolwiek kiedykolwiek słyszał, całkiem miła. Nikt nie miał o niej nic złego do powiedzenia, ale ludzie też mieli o niej niewiele do powiedzenia. Mężczyźni, którzy jej pożądali, wiedzieli niewiele więcej niż jej imię. Kobiety, które spoglądały na nią kocimi spojrzeniami, wiedziały niewiele więcej niż, z punktu widzenia mężczyzn, nie przebywały już nawet w tym samym pokoju. Ale znał jej imię i kim była. Dużo o niej wiedział.
Zatrzymała się i pochyliła w przesadnej pozycji, by naprężyć wysokie buty do uda, i spojrzała na nią przez pokój. Uśmiechał się do pokazu, który włączała. Wiedział, że to dla niego, ale żaden nie musiał tego mówić. Po prostu ją obserwował, uśmiechał się i czekał.
Mężczyźni podchodzili do niej jeden po drugim, w małych szponach niepewności. Jedna wkładka i komplementy niewiele dla niej znaczyły. Przemawiały do jej wyglądu, stroju, dekoltu, ale żadna nie przemawiała do niej. Myśleli, że wiedzą tak dużo, a wiedzieli tak mało. W rzeczywistości znali tylko jej imię, Destiny.
Tak wiele w nazwie, powiedzieliby. Jesteśmy przeznaczeni, był kolejnym punktem wyjścia. Tyle złych kalamburów, tyle nieudanych prób. Tyle zmarnowanego wysiłku. Uśmiechała się, była miła i rozmawiała z nimi, ale mówiła bardzo mało. Wydawali się o wiele bardziej zadowoleni, mówiąc o sobie. Pozwalała im napinać piersi i uderzać kutasami, starając się brzmieć potężnie. Uśmiechnęła się i skinęła głową w myślach, tak jak się to robi z małymi dziećmi.
Cały czas patrzył, uśmiechał się i czekał. Nienawidziła tego, że był tak cholernie zadowolony z siebie. Tak pewna, że znajdzie do niego drogę, ale wiedziała, że ona też to zrobi. Spojrzała na niego, odgarniając swoje długie brązowe włosy i dobrze mu się przyjrzała. Podniósł do niej szklankę i wypił zawartość, niewielka ilość ściekała mu po brodzie. Powoli wysunął język, zlizał czerwone wino i znów się uśmiechnął. Zadrżała bez sensu, bardzo czując, że właśnie jej posmakował.
Tłum mężczyzn i kilka kobiet otoczył ją i straciła go z oczu. Rechotały i gdakały, żeby zwrócić na siebie jej uwagę, ale była już nad nimi. Grzecznie prześlizgnęła się między nimi, tłum przez kilka chwil zachowywał takt, jakby nie zauważył, że ofiara im się wymknęła.
Rozejrzała się za nim i zobaczyła, jak idzie do drzwi, długi czarny płaszcz jeźdźca wiruje za nim, prawie jak skrzydła. Początkowo zirytowana, że ją zostawia, zauważyła, że w jego rękach jest jej torebka. Wiedział, kiedy nadszedł czas, aby odejść i wychodził, wiedząc, że ona pójdzie za nim.
Szła za nim, uśmiechając się i czując raczej podniecenie. To było dziwne, ten, który nie zwracał na nią uwagi, był tym, który tak bardzo ją intrygował. Jego włosy opadały na kołnierz kurtki, a kiedy odwrócił się, by na nią spojrzeć, wyjrzał przez kilka pasm renegata. Jego oczy, prawie złote, prawie brązowe, ale coś zupełnie innego. Jego głowa lekko pochyliła się, gdy patrzył, cienie na jego oczach pogłębiły ich efekt, a spojrzenie przeszyło ją jak błyskawica.
W tym momencie zdała sobie sprawę, w czym była tak zakochana w nim. Krótko mówiąc, był równie niebezpieczny jak ona. To spojrzenie było czystym głodem, a ona była daniem głównym. Poczuła, jak jej skóra się rumieni, kiedy na nią patrzył, nie uśmiechając się, ale prawie ją pożerając. Każde zakończenie nerwowe ożyło na pierwszy rzut oka, pospieszyła za nim.
Szedł powoli, aż dogoniła ją, a potem bez słowa podał jej torebkę. Spojrzał na nią i uśmiechnął się, otworzyła usta, żeby zadać mu pytanie, ale tego nie zrobiła. Zawiódł ją głos, po prostu odwzajemniła uśmiech. Zachichotał, wyciągnął rękę i delikatnie dotknął jej policzka odzianą w skórę dłonią i uśmiechnął się. Nagle poczuła ciepło na całym ciele, przestała się zastanawiać i poszła za nim.
Wyszedł na parking po rower. Duży, nowy motocykl Indian Chieftain, z najwyższej półki, w kolorze wiśniowej czerwieni. Natomiast torby siodłowe były stare i zużyte, a siedzenie dobrze połamane jak siodło. Dzięki temu motocykl wyglądał jednocześnie na stary i nowy. Przerzucił nogę, usiadł na niej okrakiem i czekał. Wzięła głęboki oddech i podeszła.
"Nazywam się. . ." nie zdążyła dokończyć.
"Przeznaczenie." Skończył za nią. "Ja wiem."
— A twój jest? Zapytała cichym, cichym głosem: „Proszę”.
„Czy nie byłoby to kopniakiem, gdyby to był Los?” Zapytał i uśmiechnął się.
"Naprawdę?" W jakiś sposób ta myśl sprawiła, że jej serce podskoczyło.
"NIE." Potrząsnął głową. „Nie nazywam się Przeznaczenie”. Poczuła się jakoś rozczarowana. "Moje imię to anioł."
Uśmiechnęła się od ucha do ucha i podeszła do motocykla. Przerzucając nogę przez ramię, przytuliła się do niego i otoczyła ramionami jego talię, gdy ożywiał metaliczną bestię. - Miło mi cię poznać Aniołku. Szepnęła, trochę do niego, trochę do siebie.
Rower był jak żywa istota. Kiedy strzelał, ryknął, miotał się, ożył i pomknął drogą. Trzymała go mocno, gdy wiatr ją szarpał. Jego włosy wirowały na wietrze i zdawały się ją powstrzymywać, zapewniać jej bezpieczeństwo, gdy biegli dalej. Bestia wrzasnęła pod nimi, a oni przestrzelili noc. Dopiero wtedy Destiny zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia, dokąd zmierzają. Była tylko na przejażdżkę.
Minęli biznesową dzielnicę miasta, a także dzielnicę mieszkalną. Rower po prostu ryknął i niósł ich prawie tak, jakby latali. Świat przeleciał obok niej i chciała krzyczeć, czuła się taka wolna, czuła się, jakby była wolna.
Ciepłe letnie powietrze wiejące z prędkością 60 mil na godzinę było trochę chłodne, a jej sutki przyciskały się do skórzanego stroju i sprawiały, że czuła się wzruszona, gdy jechali. Pozwoliła swoim dłoniom trochę pobawić się jego klatką piersiową i biodrami, poczuć go, poczuć moc w jego postaci. Im więcej dotykała, tym bardziej była świadoma własnego podniecenia. Samo dotknięcie go sprawiło, że poczuła się słaba. Ona to uwielbiała.
Pozwolił jej dłoniom wędrować po swoim ciele, a potem pod koszulą. Uśmiechnął się i potrząsnął głową. Czuł ją za sobą, mocniej dociskającą się do niego. Jej uścisk stawał się coraz bardziej błagalny, gdy jechali dalej. Lubił być głaskany, dotykany, badany. Czuć jej ręce na nim, czuć jej pragnienie... jej głód. Wiedział, że dokonał właściwego wyboru.
Gdy wjeżdżali do przemysłowej dzielnicy miasta, zwolnił i wykonał kilka zakrętów. Pokonując wyboiste drogi, popychał motocykl w jedną i drugą stronę, płynnie prześlizgując się między dziurami pozostawionymi przez ciężkie ciężarówki, które codziennie tędy przejeżdżały. Powietrze pachniało olejem, smarem i maszynami. Przeznaczenie rozejrzało się dookoła i cały świat wydawał się jedną wielką, niekończącą się maszyną.
Zapach, zwykle odrażający, miał dziś dziwny efekt. Wydawał się zimny i nieludzki, a jednocześnie seksowny. Odgłos bestii pod nimi był cichszy, gdy prędkość spadała, a od czasu do czasu słyszała wybuchy dźwięku, maszyn krzyczących w nocy. To było tak, jakby wszystko było żywe, a oni byli intruzami.
Skręcił na krótki podjazd, który kończył się bramą, dużą stalową bramą nad ogrodzeniem połączonym łańcuchem. Jedynym znakiem był ogromny znak „Zakaz wstępu” umieszczony na obu połówkach bramy. Spytała cicho, a on poklepał ją po dłoni i wjechał motocyklem w bramę. Krzyknęła, gdy w nią uderzyli, a brama otworzyła się z metalicznym trzaskiem, a ze strzaskanego łańcucha posypały się iskry.
Motocykl był wystarczająco duży, by się przez niego przebić, i wystarczająco ciężki, by dać im tylko chwilowe drganie, gdy ryknął i ruszył do przodu. Znajdowali się na dziedzińcu fabryki, a wokół piętrzyły się ogromne rury. Wszędzie wokół leżały bele drutu i stosy stalowych belek.
Podjechał rowerem pod budynek, przez chwilę bała się, że też wbije się w te drzwi. Zamiast tego zatrzymał się i wyłączył silnik. Cisza była przytłaczająca. Bestia umarła równie łatwo, jak się ożywiła, a odległy dźwięk maszyn w nocy przypominał serenadę w dżungli.
„Czuję się jak w innym świecie”. Powiedziała głośno, nie zdając sobie z tego sprawy.
"Jesteś." Odpowiedział, zsunął się z roweru i podał jej rękę.
"To jest jak. . ." Rozglądała się wokół siebie po całej stali i rurach, a dalej, po innych żywych fabrykach, kominach i światłach. „To tak, jakby żyli… wszyscy żywi wokół nas”.
Zsunęła się z roweru i nie zdając sobie z tego sprawy, przywarła do niego. "Witaj w brzuchu bestii, kochanie..."
Spojrzała na niego, a w jej oczach pojawił się strach. „W porządku, kochanie. Jesteś ze mną, wszystko będzie dobrze”. Pochylił się i delikatnie pocałował ją w czoło, a ona poczuła się lepiej. Wtedy właśnie zdała sobie sprawę, o ile był wyższy od niej, co najmniej 6 cali. Czuła się przy nim taka malutka, taka bezpieczna. Uśmiechnęła się do niego, stanęła na palcach i pocałowała go w policzek.
Wziął torby siodłowe, przerzucił je przez drugie ramię i obejmując ją ramieniem, poprowadził do drzwi. Sięgając z powrotem do sakw, spodziewała się, że przyniesie klucz do drzwi, zamiast tego trzymał w dłoniach łom. Nagle się przestraszyła. Czy był jakimś złodziejem lub przestępcą? O cholera... co ona zrobiła?
Roześmiał się, obserwując jej minę, a potem ponownie pocałował ją w czoło. Zdjął ją z ramienia, wyjął z kieszeni pęk kluczy i wyjął prosty srebrny szkieletowy klucz. Z pewnością nie otworzyłoby to drzwi, żaden zamek już ich nie używał. Odwrócił się do drzwi i wsunął klucz do zamka. Rozległ się szum, jęk i drzwi się zatrzasnęły. Położył łom na podłodze, blokując drzwi przed ponownym zamknięciem i blokując dostęp światła.
Weszli trzymając się za ręce, ciemność w środku była zniechęcająca w całości. To było jak całkowity brak światła... więcej... jakby światło zostało z niego wyciągnięte... jakby to było antyświatło.
"Nie bój się... jestem tutaj." Jego głos, tak głęboki i kojący, jak opływał ją. Wzięła głęboki oddech i weszli do środka.
„Gdzie to jest i dlaczego tu jesteśmy?” Zapytała ściszonym szeptem, bojąc się mówić głośniej z obawy, że jej głos rozbudzi ciemność.
„Mówiłem ci, kochanie… jesteśmy w brzuchu bestii. Najgłębszym i najciemniejszym miejscu w okolicy”. Poczuła, jak ściska jej dłoń, by dodać jej otuchy. „W porządku, mam klucz do bestii, jesteśmy bezpieczni, ty jesteś bezpieczny. Nie pozwolę, żeby cokolwiek cię skrzywdziło”.
To powinno być przerażające, ale nie było. Prawie czuła się, jakby osiągnęła orgazm na jego słowa. Zadrżała, strach wspanialszy niż jakikolwiek pocałunek zdawał się przelatywać przez jej ciało jak błyskawica. Uśmiechała się i próbowała przypomnieć sobie, jak oddychać. Usłyszała jego chichot i wiedziała, że dokładnie wiedział, jak wyglądała i jak się czuła. Próbowała mówić, ale nie mogła, a potem jego usta znalazły się na jej i pocałowali się. był to głęboki, namiętny pocałunek, pełen głodu i nie tylko. Potrzeba, głęboka bolesna potrzeba.
Wzięła głęboki oddech, gdy prowadził ją dalej i próbował odzyskać kontrolę nad jej ciałem. Czuła ból sutków, gdy ocierały się o wewnętrzną stronę jej skóry. Czuła, jak jej łechtaczka spuchła i pociera skórę w kroczu. To było tak, jakby całe jej ciało próbowało uciec od ograniczeń odzieży i być nagą dla niego.
Szli w ciemności i zdała sobie sprawę z niskiego, głębokiego dudnienia. Wkrótce dołączyły do niego inne, wyższe tony. Rytmiczny i miarowy, przypominał bębny... lub bicie serca.
W miarę jak szli dalej, stawał się coraz głośniejszy, dodawały do niego inne dźwięki, maszyn, żywych maszyn. Śpiewanie, bębnienie. Chór dźwięków, kakofonia dudnienia i krzyków, metalicznego szurania i jęków. Unosiły się nad nim syki, zderzenia i dzwonki. To było jak symfonia.
Zatrzymali się i zdała sobie sprawę, że wyczuwa przed nimi ścianę. Oddech jej wrócił, dźwięki zdawały się odbijać od niego. Usłyszała, jak wyciąga rękę, a potem zobaczyła w ciemności jego klucz. Cienie cofnęły się i odsunęły od niego, a ściana zdawała się prawie topić. Stali w nagle bardzo jasnej, piekielnej, czerwonej poświacie, z maszynami wyłączonymi we wszystkich kierunkach, jak tylko mogła sięgnąć wzrokiem. Symfonia była teraz miażdżąca, głośna, potężna i inwazyjna, zdawała się próbować w nią wejść.
„Witamy w bestii, kochanie!” Krzyknął, a ona odwróciła się do niego i zobaczyła go w piekielnej poświacie. Jego włosy falowały za nim, a płaszcz jeźdźca zdawał się trzepotać jak skrzydła. Bestia… wszędzie wokół nich, a on stał tam, wyzywając ją.
Jego słowa były w jej głowie i mówił do niej. „Nie słuchaj tego kochanie, musisz nie słuchać. To nie jest prawdziwe”. W kółko powtarzał jej to samo i za każdym razem jego głos był silniejszy w jej głowie. Jego słowa stłumiły brzęczący pisk symfonii, aż znów stało się to tylko rytmicznym biciem serca.
Spojrzała na niego, łzy spływały jej po twarzy. Co się działo? Gdzie ona była? Na litość boską, była tylko na fetyszystycznej imprezie, a teraz była w jakimś dziwnym koszmarze science-fiction, była z nim i była taka zagubiona i była...
Dotknął jej włosów, odgarnął je do tyłu, pochylił się i pocałował jej łzy. Wtuliła twarz w jego klatkę piersiową. Im częściej go dotykała, tym bardziej wszystko było w porządku. Dziwne i śmiertelnie popieprzone, ale OK. Płakała przez kilka minut i przytuliła go. Dopiero gdy przestała szlochać, nagle coś sobie uświadomiła. Jego serce biło… idealnie zgrało się ze stałym, dudniącym bębnem w powietrzu.
Słuchała jego serca i nie wiedziała, czy powinna się bać, czy nie. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Po prostu przywarła do niego i pozwoliła mu się trzymać. Chciała go o to wszystko zapytać, ale wiedziała, że z czasem powie jej wszystko, co powinna wiedzieć. Na razie go trzymała.
Po kilku długich minutach pocałował ją w głowę i poprowadził do klatki schodowej, która prowadziła w dół. Na początku nie była pewna, ale uśmiechnął się, a ona skinęła głową. Razem schodzili w dół po metalowych schodach. Maszyny wokół nich, aż w końcu znaleźli się w ciemniejszym miejscu, rury, koła zębate i stal były tutaj nieruchome i ciche.
Jego głos przerwał ciszę i zdawał się wisieć w powietrzu. „Zapytał ciemność, kim będę, gdy nadejdzie światło i dowiedział się, że w świetle wszyscy nosimy maski i fasady. Ciemność dała mu prawdę. Dała mu głód, potrzebę, pragnienie i zwierzęce instynkty. Zapytał znowu, to dlaczego światło? Nie było jednak dla niego odpowiedzi.
„Sweet Kitty Destiny… jak rośnie twój ogród?” Spojrzał na nią, a ona nie wiedziała, czy ma odpowiedzieć, czy nie. „Z obmacywaniem i lepieniem, i jednym linijką, i bzdurami rozsianymi wokół ciebie przez wszystkich”. Czuła, że powinna się obrazić, ale taka była w zasadzie prawda.
„Dlatego poprosiłeś ciemność, aby po ciebie przyszła. Chciałeś poznać prawdę. Aby wiedzieć, jak to jest, gdy wszystkie maski zostaną odrzucone, a wszystkie fasady zostaną obalone. Poprosiłeś ciemność, aby zobaczyła”.
– Nie pytałam… – próbowała zaprotestować.
Położył palec na jej ustach i uśmiechnął się do niej. „Tak, kochanie, zrobiłeś to. Z każdym dokuczaniem, każdą drwiną i każdym flirtem. Błagałeś ciemne dziecko, błagałeś ciemność, by po ciebie przyszła”.
Podszedł i spojrzał na nią z góry, ich oczy się spotkały, nie mogła odwrócić wzroku. „Oto jestem. Przyszedłem”.
Trzęsła się i trzęsła i miała ochotę płakać. Nie dlatego, że tak bardzo się bała. Wręcz przeciwnie, była bardziej podekscytowana niż kiedykolwiek. Drżała, bo nagle zdała sobie sprawę, że sama o to prosiła. Marzyła o tym. Błagała o to.
"Weź mnie." Powiedziała cichym głosikiem, który wydawał się unosić w powietrzu.
Uśmiechnął się do Destiny i zobowiązał ją. Jego postać, tak wielka jak był, była szybsza, niż sobie wyobrażała. Patrzył na nią z góry, a potem znalazła się w jego ramionach, zerwała się z nóg jednym płynnym ruchem. Niósł ją, jakby była lalką, do stalowych rur i kół zębatych jednej ze ścian. Tam postawił ją powoli, tak że była pochylona twarzą do nich. Pachniały olejem, smarem, maszynami i potem.
Była zdumiona kaskadą zapachów, które ją zaatakowały, i uświadomiła sobie również zapach własnego podniecenia. Stal była zimna pod jej dłońmi i przy twarzy, zmysłowa, twarda i śliska w dotyku. Chwyciła go i krzyknęła, jakby jej głos właśnie się z niej wyrwał. Stal zrozumiała i wzmocniła ją, gdy się na niej oparła, a jego ręce zaczęły zsuwać linę z jej nadgarstków.
Lina była szorstka i szorstka dla jej skóry, kiedy zapętlał ją i przekręcał. Węzły trzymają ją w miejscu, a następnie wspinają się po jej ramionach do jej ramion, aż została przywiązana obiema rękami do stali. Każdy węzeł zacieśniał poprzedni, aż została mocno przytrzymana i nie mogła się wyrwać. Jęknęła i otarła twarzą o chłodną stal, gdy była wpleciona w jej sieć.
Kiedy zaczął wiązać jej nogi w ten sam sposób, lina zdawała się ślizgać sama i owijać ją jak wąż, wspinać się na nią i zawiązywać w inną uprząż, która utrzymywała jej rozłożone i ciasno przy ścianie nogi. Została schwytana, w sieci stali i lin, była muchą. Pająk warknął za nią, a ona zaczęła płakać.
Czując jego włosy na szyi i jego oddech przy uchu, płakała z czystej radości. Chciała mu powiedzieć, że tak bardzo chciała być wzięta przez tak długi czas, ale nie znalazła nikogo, kto zrozumiałby, dlaczego i jak. Nie mogła im powiedzieć, przyznać się do tych rzeczy. Nie potrafiła wytłumaczyć tego, czego nie rozumiała.
Jak mogła powiedzieć komuś, że chce rzeczywistości? Nic, tylko czyste pragnienie i potrzeba. Chciała głodować i być ucztą. Jak mogła wytłumaczyć, że chce, żeby ciemność ją pochłonęła, wykorzystała i rzuciła na kolana? Nie mogła.
Ale on wiedział. Wiedział, czego chciała… nie… czego potrzebowała. Wiedział i nie musiał pytać. Wiedział, jak, kiedy i dlaczego ją zabrać. Wiedział wszystko. Więc dała mu łzy... i wiedziała, że on też to zrozumiał.
Pozwolił jej płakać, a potem delikatnie pocałował ją w szyję, gdy przestała. Trzymany mocno i nigdy nie puszczany, przytulił ją liną i stalą i kołysał, gdy wracała. Pocałunki zamieniły się w pocałunki. Nibbles stały się ukąszeniami. Kiedy przestała płakać, głód zaczął rosnąć. Wkrótce szloch został zastąpiony jękami, kiedy zaczął ją gryźć, warczeć, chwycić ją za włosy i odciągnąć jej głowę do tyłu, by zlizać słodkie łzy, a ona zaczęła jęczeć głębokim, wdzięcznym jękiem. Zrozumiał... dobry Boże, zrozumiał.
Jego palce wślizgnęły się w jej skórzany strój. Tak mało miejsca, a mimo to z łatwością się wsuwały. Zadrżała pod dotykiem jego odzianych w skórę palców, badających jej ciało, chwytających jej piersi, ściskających je i bawiących się nią. Nie przepraszał ani nie czynił żadnych chytrych wysiłków, by pozwolono jej dotknąć. Dotykał jej, ponieważ chciał... ponieważ była jego i mógł robić z nią, co mu się podoba. Gry nie były potrzebne. To był głód.
Warczenie wydobyło się z jego gardła. Rosło, wznosiło się i przecinało powietrze, kiedy poczuła, jak ostrze odcina prawe ramię jej stroju. Pazury czy ostrze... to nie miało znaczenia. Warcząc i wgryzając się w ostrze, ciął lewe ramię. Krzyczała, trzęsła się i błagała go o więcej.
Ostrze przecięło tył jej skóry... zdzierając drugą skórę jak bibułka. Dźwięk cięcia był tak skończony... tak ostry w jej uszach. Warczenie wydobyło się z jego gardła, a on rozerwał i odciął przód jej stroju, uwalniając wreszcie jej piersi. Poczuła stal na skórze, gdy ostrze ją całowało, dotykało, badało.
Zanurzył się między jej nogami i polizał jej cipkę, a następnie wyrwał się, rozdzierając jej skórzane spodnie. Zsunął się po jednej nodze, ostrze niebezpiecznie pieściło jej ciało, liżąc ją aż do kostki. Nie dbała już o wartość tego stroju... to było bezużyteczne. Lina cofnęła się i pozwoliła ostrzu obnażyć ją. Zniszczyć ją i pozostawić odsłoniętą.
Jego ręce zdzierały skórę z jej tyłka w czystej zwierzęcej wściekłości. Wył i warczał i gryzł ją tak mocno, że krzyczała i rzuciła się na niego. Ból był tak wspaniały i potężny. Przeniknął ją i wyszła jak wybuchający z niej ogień. Był w niej... Jęczała i wołała do niego... dziękuję... dziękuję... dziękuję.
Ostrze muskało jej skórę, tańczyło na niej, szydziło z niej, flirtowało z nią. Chciałaby, żeby ją pieprzył. myśl o pieprzącym ją ostrzu była tak potężna w jej umyśle… że została zgwałcona przez stal. Chciała tego wszystkiego… „Proszę, proszę, proszę, proszę”. Znowu płakała, błagając o więcej.
Jego ręce, jak ogień na jej skórze, uderzały szybko i mocno. jej tyłek płonął, gdy ją bił. Nie spodziewała się tego, ale potrzebowała tego. Musiała cierpieć dla niego. Zaczęła mu dziękować za każdy klaps. Każdy oczyścił ją do czysta, to znów wypaliło jej duszę do czystości. Ból jest ostatecznym odkupieniem.
Całował ją i gryzł... jedną ręką w jej włosach, ciągnąc za nie, gdy po kolei dawał klapsy jej pośladkach. Skóra jego rękawiczek rozdziera się i strzępi w zaciekłości wysiłku. Rękawiczki opadły, a jego nagie ciało uderzało ją raz za razem, jej tyłek płonął. Dźwięk był niesamowity... uczucie wpłynęło falami do jej duszy. Ogień i ból zlewały się w jedno, aż płonęła dla niego.
„Tak, proszę pana, proszę pana, więcej pana… więcej pana… proszę, pozwól mi cierpieć dla ciebie”. Płakała i szlochała, gdy go błagała. Po raz kolejny ją zobowiązał. Klapsy obiema rękami, wrażenie połączonego uderzenia, jakby wbijało ją w stalową sieć. Raz za razem, aż stała się częścią stalowej sieci, a nie tylko przyczepiona.
Potem cisza. Nie w powietrzu, w niej. Cisza duszy. Oczyszczony i oczyszczony, płaczący i cichy. Jakby świat zniknął, a ona była wolna. Cichy… z wyjątkiem jego dotyku. jego dotyk był pieśnią na jej skórze. Jej uszy słyszały bicie serca. Rytmiczna, dudniąca, miarowa muzyka dla jej duszy.
Wysunęła głowę w jego stronę... tęskniąc za kontaktem z nim. Ocierała się o niego, a kiedy dotknął jej twarzy, szlochała i całowała jego palce. Przycisnął blisko i powiedział takie słodkie rzeczy. Tak... wierzyła mu... była taką dobrą dziewczyną. Przytuliła się do niego, a on pocałunkami otarł jej łzy. Tak,... była teraz idealna... wierzyła w to.
Leżała na jego kolanach, nie pamiętała, jak została ściągnięta ze ściany… może nie była. Zwinęła się w kłębek, a on okrył ją płaszczem. Przycisnęła się do niego, wszystko było już dobrze. wszystko było idealne.
Ian wszedł na imprezę. Był przystojny pod każdym względem. Jego gładko ogoloną twarz, tak przystojną, że był prawie ładny. Dziewczyny go obserwowały, łasiły się za nim. Widział, jak gromadzą się, by go otoczyć. I wtedy ją zobaczył. Uśmiechnęła się do niego, podniosła do niego kieliszek i opróżniła go... trochę czerwonego wina spłynęło jej po brodzie...