- I -
Wiesz, jak ludzie zwykle zaczynają opowiadać historie od początku? Tak, cóż, nie jestem jednym z nich. Nie dlatego, że chcę być oryginalny czy coś. Ani nie lubię mylić innych, ani nie mam nic przeciwko początkom. Po prostu nie chcę rozmawiać o tym, co wydarzyło się na początku. Ponieważ wtedy skończę pamiętając o wszystkich bzdurach, które się wydarzyły i nie chcę tego. Jestem pewien, że i tak będę musiał wyjaśnić niektóre rzeczy i będę miał nieuniknione retrospekcje, ale to będzie nic w porównaniu z przypomnieniem sobie każdego cholernego szczegółu i ponownym przeżywaniem tego od nowa. Więc po prostu wytrzymaj ze mną.
Nazywam się Connor Blake, mam dwadzieścia pięć lat, singiel i chyba trochę zgorzkniały. Pracuję w niepełnym wymiarze godzin dla jednej z firm windykacyjnych w okolicy. Jestem jedną z tych osób, które muszą radzić sobie przez telefon z absurdalnymi skargami, wybuchami gniewu i innymi tego typu sprawami. Myślę, że jestem idealną osobą do takiej pracy, ponieważ mogłabym mniej przejmować się cudzymi problemami. Nie daję się też łatwo zastraszyć ani wkurzyć.
Szczerze mówiąc, nawet nie muszę pracować. Moi rodzice zmarli cztery lata temu i zostawili mi małą fortunę. A ponieważ jestem jedynaczką, suma pieniędzy, która była na ich kontach, prawdopodobnie wystarczy mi do śmierci. Więc nie, nie muszę pracować. Ale muszę przynajmniej coś zrobić, żeby moje życie nie wydawało się całkowicie bezużyteczną stratą czasu.
W każdym razie dzisiejszy wieczór był tylko kolejnym wtorkowym wieczorem i padało jak żadne inne. Był koniec listopada, więc należało się spodziewać złej pogody. Nie lubię deszczu. Zawsze wprawia mnie to w niespokojny nastrój. Dzisiejszej nocy nie było inaczej. Chodziłem po swoim mieszkaniu, przez ostatnią godzinę palony łańcuchem, i miałem już iść zobaczyć, co zostało z mojego zapasu alkoholu, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi.
To było niezwykłe. Widzisz, jedynymi osobami, które naprawdę mnie odwiedzały, byli mój listonosz, sąsiad, a czasem facet z FedExu. Była dziewiąta trzydzieści wieczorem, więc na listonosza było już za późno. Mój sąsiad wyjechał zobaczyć się z córką w Waszyngtonie. A ostatni raz zamówiłem coś przez internet kilka miesięcy temu, więc wiedziałem, że to nie jest facet FedEx.
Utopiłem papierosa w filiżance zimnej kawy i podszedłem do drzwi. Nigdy nie zadaję sobie trudu zadawania pytań typu „Kto tam?” Nie widzę sensu. Dowiem się, kiedy otworzę drzwi. Poza tym, jeśli ktoś naprawdę chce się dostać do środka, wątpię, czy pytam „Kto tam?” powstrzyma ich od tego. Otworzyłem drzwi, a potem po prostu tam stałem. Chyba nawet nie mrugnąłem. Tylko się na niego gapiłem. Posłał mi ten sam stary, lekko krzywy uśmiech i przeczesał palcami mokre włosy. Cały ociekał wodą.
Nie wiem, jak długo tam staliśmy, nic nie mówiąc, ale potem usłyszałem odległe wycie policyjnej syreny. Uniósł lekko ramiona iw chwili, gdy zobaczyłam błysk paniki w jego oczach, wiedziałam, że istnieje bardzo duża szansa, że te syreny wyły z jego powodu. Odsunęłam się i wpuściłam go. Potknął się do środka i zamknąłem drzwi. Wiedziałem, że nie muszę mówić czegoś w stylu „Rozgość się”. I tak by to zrobił. Więc zamiast tego poszedłem do kuchni. Chwyciłam butelkę wody z lodówki i wróciłam do swojego salonu, starając się nie ulec tym wszystkim cholernym wspomnieniom, które zdecydowały mnie teraz zalać.
Siedział na kanapie i wyglądał, jakby był strasznie niewygodny. Trzymał rękę pod dziwnym kątem i starał się nie opierać zbytnio o oparcie kanapy.
"Ranisz?" – zapytałem obojętnie, a on tylko się skrzywił.
Zauważyłam jaskrawoczerwoną plamę na boku jego koszuli, tuż pod łokciem i westchnęłam. Cholera… Postawiłem wodę na stole.
„Zdejmij koszulę”, powiedziałem spokojnie.
„To się zagoi”, znów się skrzywił. "Nie ma potrzeby…"
„Będziesz krwawić na całej mojej kanapie”, powiedziałem zmęczonym. – Zdejmij cholerną koszulę.
Wyglądał, jakby miał zacząć wypluwać truciznę w swój zwykły sposób, który doprowadzał mnie do szału osiem lat temu. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu nic nie powiedział. Zamiast tego wyprostował się trochę i zaczął zdejmować koszulę.
„Co jest z twoim ramieniem?” – spytałem ponuro. "Złamany?"
„Nie”, skrzywił się, kiedy trochę za mocno wykręcił ramię. – Po prostu zwichnięty… chyba – dodał łagodniejszym głosem.
Myśli, racja. W końcu udało mu się ściągnąć koszulę i kiedy zobaczyłem, co jest pod nią, prawie zagwizdałem. Cała jego klatka piersiowa była czarna, niebieska i fioletowa, jakby wylał na siebie kupę farby. Na boku miał dwa paskudnie wyglądające nacięcia, które wyjaśniały krew na jego koszuli. A jego lewe ramię wyglądało, jakby zostało wyciągnięte ze stawu i skręcone z powrotem w niewłaściwy sposób. Chyba miał rację – to było zwichnięte. Myślałem przez chwilę. Wiem jak naprawić złamane żebra, to nie jest zbyt trudne. Zwichnięte ramię też nie jest tak dużym problemem. Z drugiej strony cięcia…
Teraz dyszał. Myślę, że cały ten ruch sprawił mu więcej bólu, niż się spodziewał. Mokre włosy opadały mu na twarz i szyję. Zawsze lubił długie włosy. Myślę, że niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.
„Podciągnij włosy do góry”, powiedziałem krótko. – Będzie mi przeszkadzać.
Nie czekałam na jego odpowiedź i pomaszerowałam do łazienki. Pogrzebałam w każdej szufladzie i szafce i wreszcie mam dość bandaży, żeby owinąć mumię. Chwyciłem butelkę alkoholu do wycierania i kilka wacików. Potem przez chwilę zastanawiałem się, czy nie jestem kompletnym idiotą, że się w to wplątałem. Doszedłem do wniosku, że tak, jestem kompletnym idiotą. Ta wiedza sprawiła, że z jakiegoś dziwnego powodu poczułem się lepiej i wróciłem.
Desperacko próbował uczesać włosy. Oczywiście jego wysiłki były absurdalnie daremne. To znaczy, kiedy masz tylko jedno działające ramię i nie masz opaski do włosów, nie oczekujesz, że twoje włosy pozostaną tak, jak chcesz.
„Och, na miłość boską”, mruknęłam i kolanem przysunęłam stolik bliżej kanapy.
Wyrzuciłem na nią wszystkie rzeczy, które miałem w rękach, w jednej z kieszeni znalazłem gumkę i bezceremonialnie odsunąłem jego rękę. Po raz kolejny byłam zaskoczona, kiedy nic nie powiedział i posłusznie położył rękę na kolanach. Odsunęłam wszystkie mokre blond kosmyki z jego szyi i ramion i związałam je w kucyk. Owinąłem go gumką i zacisnąłem zęby, kiedy przypomniałem sobie o włosach, które wylewały mi się na twarz. Chyba trochę mocno pociągnęłam jego kucyk, ponieważ wydał niski, zaskoczony chrząknięcie i szarpnął głową.
„Przepraszam”, powiedziałem bez wyrzutów sumienia i puściłem jego włosy.
Obszedłem kanapę i usiadłem obok niego.
„Skręć”, rozkazałem.
Zrobił to, a ja w zamyśleniu wpatrywałam się w jego lewe ramię. Jeśli nie jest zwichnięty, ale złamany, i jeśli spróbuję włożyć go z powrotem, prawdopodobnie zemdleje z bólu. To i zrobię jeszcze więcej szkód. W końcu przejechałam palcami po jego dziwacznie wyglądającym ramieniu, szukając złamanych kości. Nie czułem żadnego, ale z drugiej strony nie jestem medykiem.
„Ok”, mruknęłam w końcu. „Czy chcesz ryzykować ręką?”
Spojrzał na mnie ponad swoim ramieniem.
„Jest zwichnięty”, powiedział.
„Jeśli tak nie jest i spróbuję to przebić, pożałujesz” – wzruszyłem ramionami.
— Jest — powiedział krótko, nie odwracając wzroku. „Po prostu go przekłuj”.
„Ok”, westchnąłem. – Będzie bolało.
„Wiem”, parsknął. „Nie mój pierwszy raz”.
Złapałam go za ramię, a on odwrócił się z opuszczoną głową. Wyprostowałem jego ramię tak bardzo, jak tylko mogłem i położyłem lewą rękę na jego ramieniu. Wziąłem głęboki oddech, mając nadzieję, że ta cholerna kość nie została złamana. A potem pociągnąłem go tak mocno, jak mogłem, celując w jego ramię, tam, gdzie wiedziałem, że powinien iść. Rozległo się głośne „Ker-Plop !!” hałas i jego ciało szarpnęło się do przodu. Krzyknął raz, ale zdołał się zamknąć. Trząsł się, jakby został porażony prądem, a skaleczenia na boku zaczęły gorzej krwawić.
Znowu przejechałam palcami po jego ramieniu. To było w porządku. Puściłem jego ramię i spadło na kanapę jak coś bez życia. Oparł się na poduszce zdrową ręką i wziął bardzo szybkie płytkie wdechy powietrza.
„Siedź spokojnie” westchnęłam i sięgnęłam po waciki i alkohol.
Odsunęłam jego ramię i przyjrzałam się krytycznie nacięciom. Zastanawiam się, czy trzeba je zszyć, czy coś. Nie mam pojęcia. W końcu postanowiłem najpierw je wyczyścić.
„Zamierzam użądlić”, powiedziałem rzeczowo, a on tylko skinął głową, kilka krótszych kosmyków uciekło z gumki i zawisło teraz przed jego twarzą.
Ostrożnie dotknąłem jednego z nacięć wacikiem, który namoczyłem w alkoholu. Natychmiast zesztywniał, ale nie poruszył się ani nie wydał żadnego dźwięku. Wiedziałem jednak, że boli jak suka. Jak powiedziałem, te cięcia wyglądały paskudnie. Spędziłem chyba dobre pół godziny, dokładnie je czyszcząc. Musiałem się upewnić, że się nie zarażą, ponieważ nie mogłem tego naprawić. I wiedziałem, że nigdy nie zgodzi się na pójście do szpitala.
W końcu wyglądały tak dobrze, jak mogłyby wyglądać takie cięcia. Postanowiłem zaryzykować i zabandażować je zamiast szyć. Jeśli do jutra rano nadal będzie krwawić, to przypuszczam, że będę musiał to zrobić.
„Dobrze”, powiedziałem. "Obróć się."
Wymamrotał coś, czego nie zrozumiałem.
"Co?" Pochyliłem się bliżej.
– Nie mogę… Ruszyć się… – wyszeptał przez zaciśnięte zęby.
Trzymał jedną z poduszek palcami prawej dłoni tak mocno, że jego paznokcie stały się zupełnie białe. Jego głowa była wciąż opuszczona, więc nie widziałam jego twarzy, ale na szyi miał grubą niebieską żyłę, która pulsowała jak szalona.
Zsunęłam razem kilka poduszek, upewniając się, że nie brzęczą za dużo i nie wchodzą mi w drogę. Potem zszedłem z kanapy i chwyciłem jego lewe ramię, które wciąż przypominało mi martwego węża. Podciągnąłem go do szyi.
„Czy możesz przynajmniej mnie zatrzymać?” – spytałem ponuro.
Jego ręka drgnęła słabo i poczułam, jak jego palce zaciskają się na mojej szyi. Oderwałam palce jego prawej dłoni od poduszki, a on desperacko chwycił mnie za nadgarstek. Miał piekielny chwyt. Podniosłem go trochę z kanapy, żebym mógł usiąść z powrotem na jego tyłku i uzyskać łatwiejszy dostęp do jego żeber. Jego głowa natychmiast opadła na moją klatkę piersiową, a zapach jego suszących się włosów natychmiast wysłał mi do mózgu kolejną retrospekcję. Zacisnąłem zęby.
Ostrożnie go posadziłem. Nie ma potrzeby sprawiać mu więcej bólu w tej chwili. Kiedy się leczy, z przyjemnością skopię mu tyłek.
„Nie opieraj się”, powiedziałem, a on skinął głową i ponownie oparł się na prawym ramieniu.
Obandażowanie go zajęło mi prawie godzinę. Nie chciałem ściskać go za ciasno, ale jednocześnie musiałem naciskać na tyle, by powstrzymać krwawiące rany i przywrócić mu żebra na swoje miejsce. W końcu skończyłem i miałem jego krew na dłoniach i koszuli.
- Wyglądasz... Jak... Rzeźnik... - uśmiechnął się słabo, pot spływał mu po czole.
„Ty to ty mówisz”, wymamrotałam.
Udało mu się lekko wzruszyć ramionami.
„Ale ja nie wyglądam jak jeden”, powiedział, jego oddech nie był tak płytki jak wcześniej.
To była prawda. Z pewnością nie wyglądał na psychola, jakim był. Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy osiem lat temu, moja pierwsza myśl brzmiała: „O Boże, jak ktoś może być tak piękny?” Nie był przystojny ani ładny. Był po prostu piękny. Jego rysy nie były idealne, jak te na greckich posągach. Jego usta były trochę za szerokie, nos trochę za cienki, oczy trochę za daleko rozstawione. Ale wszystkie te cechy zmieszane razem sprawiły, że wyglądał zdumiewająco.
To był drugi dzień szkoły, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy. Spóźniłem się na pierwszy dzień, ponieważ jakiś idiota wpadł na mojego jeepa na czerwonym świetle, a inny idiota postanowił zadzwonić na policję. Kiedy skończyłem całą tę mękę, było już za późno, żeby nigdzie się udać, więc zamiast tego poszedłem do domu. A potem następnego dnia go zobaczyłem. Usiadł obok mnie, a ja tylko się na niego gapiłem. Nigdy nie lubiłem facetów. Nadal nie. Ale kiedy go zobaczyłam, jedyne, o czym mogłam pomyśleć, to jaki jest piękny. Wreszcie mruknął, nawet na mnie nie patrząc:
"Zrobić zdjęcie. Potrwa dłużej.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że moje usta są otwarte. Dzięki Bogu, że nie śliniłem się. Zapytałem go, jak się nazywa, a on na to nie odpowiedział. W końcu wzruszyłem ramionami i zostawiłem go samego. Potem, kiedy skończyłem rozkładać swoje rzeczy na biurku, mruknął nadal, nie patrząc na mnie:
„Dylan”.
…Potrząsnąłem głową. Boże, od wieków nie myślałem o tym dniu. Spojrzałem na niego. Nie był już taki blady.
„Palisz?” zapytał, kiedy spojrzał mi w oczy.
Rzuciłem w niego paczką, a on z łatwością ją złapał. Dobrze, pomyślałem. Jego ramię jest w porządku. Zapalił papierosa i po kilku sekundach na jego twarzy pojawił się zabawny, zdziwiony wyraz. Potem zmieniło się to w lekki niesmak.
"Co to do diabła jest?" wpatrywał się w papierosa. „To jak ssanie powietrza!”
– Ostatnio palę jak komin – wzruszyłem ramionami. „Pomyślałem, że będę żył kilka dni dłużej, jeśli przestawię się na coś lekkiego”.
Westchnął i zerwał filtr.
„Albo zamiast tego będziesz palić więcej”, powiedział w końcu.
„Co zrobiłeś tym razem?” Odebrałem mu plecak. „Albo kogo tak bardzo wkurzyłeś?”
Machnął ręką w powietrzu.
„Zwykłe”, uśmiechnął się.
„Rozumiem”, powiedziałem spokojnie. "Dlaczego tu przyszedłeś? Dlaczego nie poszedłeś do jednego ze swoich przyjaciół?
Lekko zmarszczył brwi i opuścił rękę z papierosem między palcami.
"Przyjaciele?" powtórzył cicho.
Nic nie mogłem na to poradzić. Załamałem się.
„Racja”, mruknąłem. "Mój błąd."
Nigdy nie miał przyjaciół.
„Potrzebuję drinka”, powiedział z namysłem. "Źle."
„Może coś mi zostało”, westchnąłem. "Daj spokój."
…Pół godziny później siedział na krześle w kuchni, popijając szkocką, jakby to była woda.
– Wyjdę stąd rano – powiedział z półprzymkniętymi oczami.
„Dobrze”, zgodziłem się uroczyście. – Bo jesteś teraz w świetnej kondycji. Ułatw sobie zmarnowanie dla tego, kim jesteś, wkurzając się.
Otworzył jedno oko i spojrzał na mnie uważnie.
„Chcesz, żebym została czy coś?” zapytał z zainteresowaniem.
„Nie obchodzi mnie, co robisz”, powiedziałem szybko. „Jeśli chcesz odejść, śmiało. Mówię tylko, że to głupi pomysł.
Znowu zamknął oczy.
– W takim razie zostanę – powiedział obojętnie. „Masz coś do jedzenia?”
– Zajrzyj do lodówki – powiedziałam ze zmęczeniem.
Obramował i postawił kieliszek na stole. Pięć minut później grzebał w mojej lodówce. W końcu wyciągnął kilka zimnych hot dogów i zamknął lodówkę.
„Mam kuchenkę mikrofalową”, zauważyłem, gdy odgryzał hot doga małymi, złośliwymi kęsami.
„Nie przejmuj się tym”, powiedział między kęsami. „Zamierzam zemdleć, jak tylko skończę z tymi… Gdzie mam spać?”
„Nie obchodzi mnie to”, westchnąłem. "Gdziekolwiek chcesz. Pójdę po więcej papierosów. Nie otwieraj drzwi, nie odbieraj telefonu.”
„Racja”, skinął poważnie głową. „Czy możesz dostać coś silniejszego niż gówno, które mi dałeś?”
„Może”, powiedziałem ponuro.
…Wróciłem za niecałe pół godziny i nie było go już w kuchni. Rzuciłem na stół dwa kartony parlamentów i zamknąłem drzwi wejściowe. Spodziewałam się, że zobaczę go śpiącego na kanapie, ale też go tam nie było. Zmarszczyłem brwi i wszedłem do swojego pokoju. Rzeczywiście, tam był. Śpi w moim łóżku. Leżał na plecach, włosy do połowy zakrywały mu twarz, usta lekko otwarte.
Patrzyłem na niego może przez kilka minut, potem westchnąłem i wszedłem do salonu. Chyba dziś wieczorem będę spać na kanapie. Świetny.